Saletra wapniowa na suchą zgniliznę wierzchołkową owoców warzyw
23 lipca, 2024Nawożenie roślin w ogrodzie musi być racjonalne
Hobbystyczne ogrodnictwo to skupisko wielu roślin, na małej powierzchni i każda chce coś jeść. Ogrodnik jest jak farmer doglądający swej "trzódki" - nie może jej zagłodzić ale i przekarmić
Część ogrodników hobbystów w swoich ogrodach od lat stosuje praktycznie wyłącznie nawozy organiczne. Inni (raczej spora część), okazyjnie je wdrażają do upraw, używając naprzemiennie z nawozami mineralnymi. Są też i tacy ogrodnicy, którzy wyłącznie bazują na nawozach mineralnych, choć to już jest ta grupa ogrodników, która stopniowo się kurczy, wraz ze zmieniającymi się trendami w ogrodnictwie i rosnącą świadomością proekologiczną.
Próchnico - gdzieś ty się podziała?
Bazowanie wyłącznie na nawozach naturalnych, czy też ich umiejętne łączenie z mineralnymi (ale tylko jako uzupełnienie a nie podstawa nawożenia), to bardzo dobry i ważny kierunek w ogrodnictwie hobbystycznym. Obok bowiem przyswajalnych składników dla roślin, nawozy organiczne są zwłaszcza prekursorami próchnicy, której w polskich glebach brakuje. Dlaczego próchnicy brakuje? – to znowu temat na wielki artykuł, ale już teraz warto wspomnieć, że są to głównie uwarunkowania geologiczne, gdyż jak wiemy mamy w Polsce gleby w różnych klasach bonitacyjnych i o różnej przydatności rolniczej, ale nie można zapominać o klimacie, który kształtuje nasze otoczenie. Pogoda ma kluczowy wpływ na to co się dzieje z materią organiczną, choćby przez zjawiska erozji. Do tego trzeba dodać negatywne skutki oddziaływania gatunku ludzkiego, chociaż one akurat w przydomowych ogrodach, czy na działkach ROD troszkę inaczej przebiegały niż na wielkich polach produkcyjnych.
Niekiedy problem z małą obecnością próchnicy w glebie na jakiej przyszło nam sadzić rośliny jest głębszy, zwłaszcza jeżeli zaczniemy się przyglądać choćby miejscom w których budowano rodzinne ogrody działkowe. Nie zawsze lokalizowano je na dobrych, żyznych glebach. Często były to miejsca np. po osuszonych bagnach, jakiś wyburzonych zabudowaniach w obrębie miast itd. Różnie to z tym bywało w tamtych latach. Raczej nie myślano wówczas, w dobie PGR-ów o działkach jako miejscach powszechnej uprawy owoców i warzyw, a raczej o jej funkcji rekreacyjnej (choć uprawa roślin to też rekreacja). Mając zatem ogród na słabej glebie trudno oczekiwać, że będzie tam sporo próchnicy, choć powinniśmy robić wszystko, aby ona tam się znalazła. Proces próchnicotwórczy nie dzieje się ot tak, za pstryknięciem palcami – trwa on setki, tysiące lat i w dodatku jest zależny od ogromnej liczby czynników, choćby organizmów żywych w glebie, ich liczebności i składu gatunkowego, pojawu nowych dostaw materii organicznej, ale i czynników związanych z wodą, temperaturą, powietrzem, promieniowaniem itd. Każdy z nas miał choćby w szkole zajęcia z obiegu materii i przepływie energii w przyrodzie, a także o znaczeniu detrytofagów i detrytusu w przyrodzie [definicja - detrytofagi (detrytusożercy) - drobne zwierzęta glebowe, których pokarm stanowią rozdrobnione, częściowo rozłożone szczątki organiczne tzw. detrytus].
Ogrodnik zaczyna zauważać pewne rzeczy
Poza tym, kto kiedyś zwracał aż tak dużą rolę na przyrodę? Wiedza i samoświadomość z czasem zaczęły się rozwijać. Zaczynaliśmy poznawać różne mechanizmy, dostrzegać ich role i znaczenie dla nas jako ogrodników-hobbystów. Ta wiedza cały czas się rozwija, acz wiele informacji i trendów czerpiemy od profesjonalistów, żyjących zawodowo z uprawy roślin. To często do nich są kierowane nowoczesne rozwiązania proekologiczne, które potem można przenieść na grunt hobbystów. Nie ukrywajmy, choćby wykorzystanie organizmów pożytecznych do produkcji biopreparatów było w dużej mierze skrojone pod wielkich producentów, a nie pod mikro-ogrodników jakimi jesteśmy. Ponieważ jednak okazało się, że wiele tych rozwiązań sprawdza się i u nas (choć często nie są to tanie rzeczy) to zaczęliśmy je stopniowo wdrażać i na naszych kilkuarowych działeczkach – z powodzeniem.
Jest też i druga strona medalu, niekiedy to wręcz na ich błędach zobaczyliśmy, którą drogą nie warto iść. Można jednak śmiało powiedzieć, że jesteśmy w przededniu rewolucji ogrodniczej. To choćby dlatego teraz świat ogrodniczy jest tak pochłonięty tematyką mikroorganizmów glebowych, znaczeniem humifikacji, biostymulacją, bioróżnorodnością, znaczeniem pH gleby, zwiększaniem żyzności, zatrzymywaniem wody w glebie, ściółkowaniem, zapobieganiem erozji itd. To są kierunki, w których będziemy się rozwijać. Świat ogrodniczy też idzie w wielu nowych kierunkach.
Pora odbudować materię organiczną i przywrócić życie glebowe
Może to kolokwialnie zabrzmi, ale część z nas dostrzegła, że rośliny nie rosną ot tak, bo my tak chcemy. Mają swoje potrzeby, reagują na nasze działania, a co ważne, muszą mieć dobry fundament, a nim jest zawsze gleba, bo to ona daje życie. Przestaliśmy kojarzyć próchnicę z czarną ziemią, bo to nie jest to samo. Dla ogrodnika-hobbysty ziemia w worku zakupiona w centrum ogrodniczym też przestaje być próchnicą – bo nią nie jest (jeszcze, żeby była to dobra ziemia, a często jest to dosładzany nawozami kompost, często sprasowany i wysuszony, a więc wysterylizowany niemal z życia biologicznego). Pewne zmiany mentalne już stały się faktem. Zaczynamy także zauważać, że część naszych dotychczasowych działań związanych z uprawą roślin w ogrodzie miała pewne mankamenty, które wpływały na to, że kurczyły nam się zasoby próchnicy. Ileż to razy zabieraliśmy corocznie plony roślin z grządek, a potem czyściliśmy je niczym kuchnię z wszystkich resztek roślinnych? Tak powinniśmy robić owszem, gdy pojawiają się choćby groźne choroby roślin zimujące na resztkach, ale niekiedy to nie z tego powodu „zamiataliśmy” rabaty warzywne. Tak rok, za rokiem i ta materia organiczna była wynoszona, a już nie wracała na ta grządkę choćby w postaci kompostu, czy też nawozów zielonych bądź obornika. Braliśmy, braliśmy a w zamian niewiele materii organicznej wrzucaliśmy do gleby, tym bardziej, że sama produkcja dobrego kompostu trwa zwykle 4-6 lat (dzięki pewnym przyspieszaczom można to nieco skrócić). Siłą rzeczy, w większości ogrodów działkowych i przydomowych bilans materii organicznej i tak jest ujemny, to znaczy, że więcej jej zabieramy niż wnosimy do gleby. To się musiało też skończyć tym, że próchnicy ubywało, a jak przyszła do tego jeszcze erozja wodna i powietrzna, to mamy co mamy.
Jak jest w glebie próchnica, którą w ogrodnictwie nazywamy czarnym złotem to wiadomo – większa żyzność, więcej życia glebowego (mikro i makroorganizmów), lepsza struktura gleby, lepsza cyrkulacja powietrza, lepsze wiązanie wody opadowej (i z podlewania), a potem oczywiście wyższe i smaczniejsze plony (tudzież ładniejszy wygląd roślin ozdobnych). Pamiętajmy o tym, że to na czym uprawiamy nasze zioła, warzywa i owoce ma potem odzwierciedlenie w ich smaku, a któż z nas nie lubi raczyć się smakiem własnych płodów rolnych? – po to je zresztą uprawiamy, aby urozmaicić swą dietę od tego, co serwuje nam wielki przemysł spożywczy.
Jak Ty glebie tak ona Tobie
Nie zapominajmy o tym, że naszym narzędziem pracy jest gleba. To ona nas zasadniczo żywi, gdyż mało który ogrodnik-hobbysta uprawia na swojej działce rośliny na matach kokosowych, na wacie, nie wspominając o hydroponice. Gleba to dla nas zakład pracy. Pracujemy dla niej, ale i od niej otrzymujemy „zapłatę”. Jaka nasza praca taka i płaca. Z drugiej strony, jak potraktujemy glebę tak ona się nam odpłaci – niekiedy sprawdza się tu doskonale kodeks Hammurabiego – oko za oko ząb za ząb.
Zatem to, czym i jak nawozimy nasze rośliny ma kluczowe znaczenie nie tylko pod kątem zawartości materii organicznej w glebie, ale i tego co się później dzieje na tym stanowisku.
Nawozy mineralne dobrej jakości (czystość składnika, brak zanieczyszczeń chemicznych) są owszem dobre do nawożenia roślin, gdyż szybko uzupełniają niedobory makro i mikroskładników w glebie i w roślinach, ale w ogrodnictwie hobbystycznym nie powinno się ich stosować jak przysłowiową „sól” byle kiedy, byle jak i byle gdzie, a zwłaszcza na oko. Musimy pamiętać o jednym – przenawożenie gleby i roślin, jest często o wiele gorsze od niedoborów, gdyż wówczas paleta możliwości „leczenia” gleby i roślin jest bardzo mała. Tu od razu wtręt – tak, tak, niektórymi nawozami organicznymi, wysoce reaktywnymi można także sobie popsuć glebę. Ponadto nawóz organiczny organicznemu nierówny. Dodajmy do tego choćby masę różnych oborników dostępnych na rynku – kto się interesował skąd pochodzą? Spod jakich zwierzaków są brane, jak karmionych, jak leczonych i na czym hodowanych? Kto się choćby interesował zawartością zanieczyszczeń biologicznych i chemicznych w oborniku, w tym możliwą obecnością w nim metali ciężkich? Słowo organiczny, naturalny choć brzmi swojsko, koi nasze serce pragnące ekologii, ale nie ukrywajmy – pochodzenie surowca organicznego ma znaczenie.
Pokaż mi swój wynik analizy gleby, a zastanowimy się co do niej dodać
Jako DIONP apelujemy od początku istnienia portalu – poznajmy swoją glebę i co w niej jest. Apelujemy o to (i sami to robimy) żeby raz na kilka lat wykonać badanie gleby o którym piszemy TUTAJ. Te 50-70 zł za kompleksową analizę raz na 3-4 lata nas nie zbawi, a poznamy co mamy pod stopami i jakie zapotrzebowania ma nasza gleba. Nie jesteśmy wielkimi rolnikami i ogrodnikami, dlatego nie musimy corocznie stać w kolejce do analiz glebowych, ale przynajmniej tak jak w pracy zawodowej robiliśmy co 3-4 lata badania okresowe predysponujące nas do dalszej pracy, tak zróbmy je i naszej glebie. Przecież sama się nie przebada.
Nie ma co zaglądać dugiemu do talerza - skupmy się na swoim
Nie ukrywajmy też jednego, iluż to ogrodników-hobbystów psioczy na rolników, że stosują nawozy mineralne bez umiaru i trują środowisko? My znamy takich, ale jak się pytamy ich czy sami się do tego stosują i racjonalnie nawożą swe rośliny nawozami w ogrodzie to od razu cisza jak makiem zasiał. Mało który hobbysta interesuje się życiem rolnika i dużego producenta ogrodniczego, bo gdyby to robił, to by wiedział, że tam analizy glebowe są na porządku dziennym (pomijając czarne owce, bo takie są wszędzie). Mało tego, już rolnik sam dołków kopać nie musi i robić próby zbiorczej pod analizę, gdyż są już firmy, które to robią za niego i dodatkowo mapują mu satelitarnie miejsca poboru gleby, dzięki czemu po analizie rolnik wie doskonale w którym miejscu czego mu brakuje lub czego jest w nadmiarze – rolnictwo precyzyjne jest faktem. To samo w ogrodnictwie dużym. A jak jest u hobbystów? No właśnie, czasami trzeba się uderzyć we własną pierś. Nie jest tak fajnie jakby się wydawało, ale wszystko można poprawić, trzeba tylko chcieć. Warto się uczyć, słuchać, a zwłaszcza warto poznać co jest w naszej glebie i czego potrzebują nasze roślinki, bez względu na to czy mamy je na ozdobę czy jemy z nich plony.
Gleba pomieści wszystkie nawozy? - to nie gęś na "foie gras"
Nie traktujmy gleby i roślin jakie w niej uprawiamy jak „akumulatorów nawozowych stale doładowujących się”, czy też jak „przechowalni nawozów”, które wnosimy do ogrodów podczas nawożenia wiosennego, letniego i zimowego. Metoda „dam więcej – lepiej urośnie, zakwitnie, zaowocuje” się nie sprawdza w praktyce. Może kilka lat będzie to działało, a potem stopniowo się już to wszystko psuje. Sypie się jak domek z kart. Rośliny słabiej rosną, gorzej plonują, niekiedy owoce są zdeformowane, liście mają przebarwienia, częściej chorują, a niekiedy giną. Szukamy przyczyn, stosujemy ochronę roślin, zwiększamy nawożenie (oczywiście dalej w ciemno), a często problem jest w glebie – coś jej brakuje albo czegoś jest w nadmiarze. Wielu ogrodników-hobbystów nie może często zrozumieć jak to możliwe, że w glebie jest za dużo składników pokarmowych i że jest to złe? Dla niektórych to wręcz radość, jak specjalista stwierdza, że jest gleba wysycona azotem, bo nie wie jak potworne mogą być tego następstwa dla roślin, nie wspominając o azotanach i azotynach. To samo jest z innymi składnikami. Niekiedy w trakcie szkoleń przywołujemy jeden z filmów jaki oglądaliśmy w internecie żeby choć namacalnie ten problem przybliżyć, a mianowicie o produkcji pasztetu strasburskiego (foie gras czyli lakonicznie- fuagra). Glebę przyrównujemy zatem do tej gęsi, której wkładamy rurkę w gardło i na chama ją karmimy paszą, bez względu na to czy ona chce jeść czy nie. Wątroba ma się jej stłuścić i kropka. Sypiąc zatem nawozy na oko do gleby, w nadmiarze to ją niejako „otłuszczamy”. Kipi wręcz od składników, amy dokładamy kolejne i kolejne. Zasolenia gleby skąd się biorą? Ano często z takiego ślepego nawożenia. I żeby zamknąć to przyrównanie to pamiętajmy – gęś z przetłuszczoną wątrobą da się zjeść, ale gleba z problemem zostanie na długie lata i mnóstwo pieniędzy trzeba będzie włożyć, żeby ją uaktywnić tak pod kątem chemicznym, jak i mikrobiologicznym. Zepsuć glebę jest banalnie prosto, ale jej naprawa to są dziesiątki co najmniej lat.
Solę, solę i solić nie przestanę póki obornika dobrego nie dostanę
To niepotrzebne obciążanie środowiska przez sypanie nawozów (głównie mineralnych) na oko, niczym sól, to często gwóźdź do trumny dla ogrodu. To się nie rozejdzie w glebie, jak po przysłowiowych kościach, jeśli będzie powtarzane i powtarzane i tak przez wiele lat, acz to też zależy od gleby jaką mamy. Nie ma tu sytuacji zero-jedynkowej. To jest często podstawowy grzech ogrodnictwa hobbystycznego, ale też wynikający z tego, że nas się do tego poniekąd zachęca. Kto miał szkolenie nawozowe? Kto wie co konkretny makro i mikroskładnik zawarty w nawozach robi w roślinie i za co odpowiada? Przecież wielu z nas bazuje na podstawowej wręcz wiedzy typu: azot to na wzrost, a fosfor i potas to na to, żeby lepiej kwitło, a potem owoce były większe, lepiej wybarwione i smaczniejsze. Przecież tak to wygląda i nie ma co tego ukrywać. Czy uczy ktoś nas – hobbystów, czym grozi przenawożenie roślin i gleby? Jak wyglądają niedobory pokarmowe oraz skutki przenawożenia? Otóż nie, jak się sami nie nauczymy to nikt nam tej wiedzy nie da. To dlatego m.in. powstał DIONP, bo o ile profesjonalny ogrodnik ma zaplecze doradców, to kto przekaże wiedzę o nawożeniu hobbyście mającemu zwykle do 5 arów ogrodu działkowego? Sami musimy szukać wiedzy, ale zwłaszcza – musimy chcieć ją zgłębić. Niestety, takie czasy, że wiedza nie jest ceniona. Co bogatsi wolą zatrudnić ogrodnika i pozbyć się problemu uczenia się – on ma płacone, on ma się znać, a ja mam mieć ładny ogród – tak to wygląda, zwłaszcza w ogrodach przy większych willach.
Przesolona zupa nie jest smaczna, tak samo jak niedoprawiona. Wiele składników niepotrzebnie wnoszonych z nawozami do środowiska wejdzie w stan nieaktywny dla roślin i stanowić będzie balast. Do tego dodajmy wspomniane już zasolenie gleby, rozwalone całkowicie pH gleby, ciągnięcie przez rośliny metali ciężkich wskutek np. zmiany jej kwasowości, spływy powierzchniowe azotu, eutrofizację rzek, zatrucia planktonu i ryb. Choć mali ogrodnicy nie wnoszą do swych ogrodów wiele nawozów, to zważmy na jedno – na liczbę małych ogrodników i częstotliwość wnoszenia nawozów. Policzmy choćby ilu jest działkowców, a przynajmniej 50% z nich czymś rośliny nawozi i niekoniecznie jest to tylko i wyłącznie kompost własnej produkcji.
Nawożenie musi być zatem prowadzone z głową, tak w oparciu o nawozy organiczne, jak i mineralne, albo mineralno-organiczne. Każde rozwiązanie będzie dobre, byle racjonalne.
Obok nawozów zielonych i kompostu często stosowanych w ogrodach hobbystycznych, do których wdrożenia szczególnie zachęcamy jako DIONP, coraz większym powodzeniem cieszą się nawozy odzwierzęce, czyli obornik, rzadziej gnojowica. Pewną formą nawożenia odzwierzęcego jest biohumus czy też wermikompost, które to nawozy powstają przy współudziale dżdżownic. Większość nawozów organicznych jest w postaci stałej, ale niektóre mają postać sypką do rozpuszczania w wodzie lub płynną.
Istnieje zatem wiele możliwości wzbogacania gleby w materię organiczną i zwiększania jej żyzności oraz potencjału biologicznego. Dopiero w razie potrzeby warto wdrożyć racjonalne nawożenie mineralne, tym bardziej, że nie zawsze nawozy organiczne wniosą nam zbilansowaną liczbę składników odżywczych do gleby, a to dlatego, że w małych ogrodach uprawiamy co najmniej kilkadziesiąt różnych gatunków roślin, w tym wiele odmian – każda z nich ma swoje konkretne zapotrzebowanie na pokarm, wiele konkuruje o jedzenie ze sobą, dlatego nawozy mineralne są często doskonałym rozwiązaniem na szybką reakcję dla pojawiających się problemów niedoborów.
Złe pH gleby i nici z nawożenia innymi składnikami
Cały czas zapominamy o tym, jak niezmiernie ważny jest prawidłowy odczyn gleby pod konkretne rośliny, które uprawiamy. Jeżeli mamy złe pH to rośliny słabiej rosną i plonują. Mało tego, przy złym pH niektóre składniki pokarmowe stają się niedostępne dla roślin - ich systemy korzeniowe nie są w stanie ich pobrać. Zbyt niski odczyn gleby pod rośliny lubiące obojętne lub lekko zasadowe pH, to także ryzyko możliwości pobierania metali ciężkich z podłoża. Zbyt wysokie pH to także droga donikąd - większość roślin w takich warunkach także będzie słabo rosnąć. Należy zatem na bieżąco analizować pH gleby - jak jest za niskie nalezy wdrożyć wapnowanie, a jak jest za wysokie to należy je zbijać nawozami zakwaszającymi. Badania gleby to najlepszy sposób na sprawdzenie w jakiej jest kondycji.
1 Comments
Świetny artykuł, masa cennej wiedzy. Dziekuję za lekturę.