Domowy ketchup z pomidorów i śliwek z własnego ogrodu
15 sierpnia, 2022Jak zebrać nasiona z pomidorów? Kilka słów o nasionach F1
20 sierpnia, 2022Dlaczego warto uprawiać własne warzywa i owoce?
Portal Działka i Ogród Naszą Pasją jest znany z tego, że promuje ogrody użytkowe, czyli takie, które łączą w sobie kilka funkcji. Biorąc pod uwagę, że ogród ma do spełnienia ważną rolę w życiu człowieka, zwłaszcza w kontekście troski o jego zdrowie psychiczne i fizyczne, nie powinien być monotematyczny. Powinien oddziaływać na wszystkie zmysły człowieka – wzrok, słuch, dotyk, smak i węch. Taką funkcję spełniają ogrody użytkowe, które łączą w sobie część dekoracyjną, część produkcyjną, rekreacyjną, ale również i część neutralną, która ma za zadanie sprzyjać ochronie bioróżnorodności. Dzisiaj kilka słów o produkcyjnym obliczu ogrodu, zwłaszcza w kontekście rosnącej świadomości konsumentów na temat odżywiania się.
W środowisku ogrodników przydomowych i działkowców jest podział na tych którzy uważają, że bezwzględnie warto uprawiać własne owoce i warzywa oraz na tych, którzy twierdzą, że szkoda na to czasu i zdrowia, skoro na straganach, bazarach, w warzywniakach czy marketach można je kupić tanio, w tym można podjechać do znajomego rolnika/ogrodnika i tam się zaopatrzyć. Jest i taka grupa (nazwijmy ją pośrednia), która robi i to i to. Ta ostatnia grupa w większości dominuje, bez względu na miejsce zamieszkania.
DIONP stoi na stanowisku, że warto mieć własne warzywa i owoce, choć na małych działkach i w ogródkach nie da się ich posadzić na tyle dużo i zebrać tyle plonu, aby powiedzieć, że jest się w 100% niezależnym od dostaw sklepowych. Stoimy też na stanowisku, że warto jeżeli już coś kupujemy w marketach i na bazarach to wybierajmy rodzime owoce i warzywa od naszych producentów. Nie godzimy się na to, aby sieci handlowe żywność z zagranicy oznaczali na półkach jako "Polska" - za takie oszustwo powinna być surowa kara.
Ogrodnictwo amatorskie to smak owoców i warzyw
Osoby, które od lat uprawiają warzywa i owoce lub dopiero zaczynają przygodę z ogrodnictwem użytkowym zwykle przyznają jedno – smak własnych plonów często różni się od tego oferowanego przez markety, a nawet osiedlowe warzywniaki. Nie jest to żadną tajemnicą – każdy może się przekonać porównując choćby pomidora z własnej działki z pomidorem ze sklepowej półki – czasami to dwa różne światy, tak pod kątem odmiany, jak również warunków uprawy i przechowywania, która później wpływa na smak, zapach i kolor, ale również i na wartości odżywcze.
Wiele osób promujących użytkowe ogrodnictwo często zachęca do tego, aby nowi adepci warzywnictwa i sadownictwa takie porównanie smakowe robili – efekty czasami są zaskakujące. Są osoby, które nigdy nie jadły domowych warzyw tylko marketowe i dziwią się często, że te z własnej grządki smakują zupełnie inaczej niż kupne, w tym często inaczej wyglądają. Wielu potwierdza głębię smaku i koloru, ale trzeba też przyznać, że często domowe plony nie są idealne, tak jak te sklepowe. Trzeba to zaakceptować, że idealność plonu jaka bije po oczach z gazetek reklamowych i reklam TV, często odbiega od tego, co uzyskujemy w naszych ogrodach. Ogrodnik jednak wie, że nie o precyzyjny wygląd plonu chodzi, ale o to co się je i jak to smakuje, w tym jakie wartości wnosi do naszego organizmu.
Musimu pamiętać, że profesjonalny ogrodnik żyje z tego co wyprodukuje. Żadna sieć handlowa, czy zakład przetwórczy nie zaakceptuje mu plonu, który odbiega od standardu danej firmy. To rynek dyktuje warunki, w tym poniekąd każdy z nas stojąc przed sklepową półką. To klienci kupując oczami narzucają sieciom handlowym choćby to jak ma plon wyglądać.
Na szczęście standaryzacja plonu nie weszła jeszcze do prywatnych ogrodów amatorskich i nikt nie narzuca nam jak ma wyglądać skórka owocu, ile czerwieni powinna mieć, jaka powinna być średnica czy długość np. ogórka itd. Niestety, uprawy trafiające do marketów mają wytyczone określone standardy, których muszą się trzymać, jeżeli chcą sprzedawać plony dużym odbiorcom. Jako klienci możemy się śmiać z prawnego określenia krzywizny banana, ale standaryzacja w wielkim handlu istnieje i duzi producenci (rolnicy, ogrodnicy) często nie mają wyboru i muszą do tego dążyć, bo nikt nie odbierze od nich plonu – smutna, brutalna rzeczywistość, którą także musimy zrozumieć.
Mały ogród vs wielkotowarowa produkcja – niby podobnie a jednak nie
Trzeba wiedzieć, że produkcja wielotowarowa różni się od amatorskiej. Odmiany jakie się tam uprawia oczywiście muszą być smaczne (klient nie kupi innych), jednak ich smak może (choć nie musi) być inny od odmian amatorskich. Hodowcy nowych odmian warzyw i owoców dwoją się i troją, żeby dostarczać na rynek odmiany plenne, smaczne, mało porażane przez choroby i atakowane przez szkodniki (nie zawsze się to daje zrobić), ale zwłaszcza tolerancyjne na zbiór i transport, w tym dobrze znoszące przechowywanie.
W produkcji wielkotowarowej nie ma czasu na sentymenty – czasami zbiera się plony nie w pełni dojrzałe, bo trzeba uwzględniać łańcuch dostaw – chłodnie, hurtownie i magazynowanie na sklepowym zapleczu. Niestety, pewnych kroków nie da się łatwo pominąć, bo pamiętajmy, że tu nie mówimy o kilku lub kilkunastu kilogramach plonu (jak na działkach), ale często o tonach, o dziesiątkach ton, które trzeba szybko zebrać i sprzedać. Tak dobierane są odmiany, aby rośliny niczym żołnierze w szeregu tak samo rosły (to ważne przy zbiorze mechanicznym), równomiernie dojrzewały (lub robiły to etapami dostarczając plon sukcesywnie na rynek) i były gotowe do zbioru w określonym czasie.
Ogrodnictwo amatorskie daje o wiele więcej możliwości eksperymentowania z odmianami, których na rynku krajowym i zagranicznym jest tak wiele, że nie ma osoby, która dałaby radę wysiać/posadzić każdą z nich. Poszczególne odmiany przeznaczone do uprawy amatorskiej różnicuje smak, kolor, tempo wzrostu, pokrój rośliny, ale także i wymagania środowiskowe. Ogrodnicy mogą zatem dosłownie bawić się w testerów i wybierać te, które najlepiej się sprawdzą. Większość bazuje na odmianach krajowych, reprodukcjach odmian zagranicznych, ale także i na nasionach ściąganych z ościennych krajów, najlepiej z podobnej strefy klimatycznej.
Nie ukrywajmy również – kto widział ceny nasion warzyw dla profesjonalistów, często nie dowierzał, że za paczkę 500-1000 nasion ceny idą w setki złotych, zwłaszcza za odmiany nowe, pokolenia F1. Porównując ceny dla amatorskiej uprawy 2-10 zł za paczkę to różnica jest kolosalna, choć tendencja się zmienia. Coraz więcej ogrodników-amatorów chce odmian dla profesjonalistów. To dla nich powstają reprodukcje czołowych odmian, stąd za kilkanaście, czasem kilkadziesiąt złotych można kupić (po kilka, kilkanaście sztuk) nasion najlepszych odmian obecnych na rynku czołowych hodowców światowych. Ogrodnicy mali lubią eksperymenty i biznes ogrodniczy to widzi, dlatego są dla nich celowo tworzone małe opakowania.
Z własnej praktyki DIONP wynika również, że choćby w Rzeszowie, Jarosławiu czy Przemyślu są działkowcy, którzy kupują opakowanie renomowanej odmiany np. ogórka, marchwi i potem dzielą się nasionami. W ten sposób rozkładają wysoką cenę na kilku ogrodników - pomysł doskonały i godny naśladowania. To takie zakupy grupowe, ale pokazują to, że świadomość odmianowa rośnie. Wielu małych ogrodników czyta fachową prasę, interesuje się odmianami, chce spróbować ich uprawy w warunkach działkowych – na takiej zasadzie działa również DIONP – testujemy odmiany dla amatorów i dla profesjonalistów i sami to weryfikujemy, czy ma to sens.
To ty decydujesz co uprawiasz i co z tym robisz
Masz ochotę w lecie na sałatkę marchwiowo-jabłkową? – idziesz na grządkę i ją wyrywasz a wracając zrywasz jabłuszka z drzewa rosnącego obok. Marzą ci się ogórki kiszone albo niesamowicie zdrowa kiszonka kapusta? – wszystko co potrzebujesz możesz sam wyhodować na własnej grządce i sam zakisić (pamiętaj produkcja towarowa przyśpiesza proces kiszenia, więc otrzymujesz pseudokiszonkę). Masz ochotę na koktajl zdrowotny lub chcesz sobie zrobić suszoną mieszankę owoców np. na herbatę? – idziesz do własnego jagodnika i zrywasz truskawki, poziomki, maliny, jeżyny, borówki, świdośliwę, czy jagodę kamczacką i to robisz.
Wiosna się zaczęła, czujesz się pełen sił do działania w ogrodzie i chcesz zregenerować przy okazji witaminami i solami mineralnymi organizm po zimie – co robisz? – nic nadzwyczajnego – sięgasz po własną sałatę, rzodkiewkę, szczypiorek/koperek i jedyne co musisz zrobić to podejść do spożywczaka po jogurt, kefir lub śmietanę – cóż za banalność ktoś powie, ale pomyśl sobie, że Ty surowce masz w swym ogrodzie, a ktoś inny musi wszystko kupić od dostawców, których nie zna i którym musi zaufać, że wyprodukowali dobry plon, smaczny i bez nadmiaru choćby nawozów azotowych. Sam dobrze wiesz, jak pędzone są przemysłowe nowalijki, które końcem zimy lub bardzo wczesną wiosną pojawiają się w sklepach i których cena o zawał czasem może doprowadzić. Ty wolisz poczekać te 2 tygodnie dłużej i sam masz własne rzodkieweczki, sałatę, natkę itd., a jak masz mały tunelik czy szklarenkę to stajesz się jeszcze bardziej niezależny od pogody.
Nie trzeba wymieniać reszty dobrodziejstw, które daje ci ogród użytkowy, w którym są grządki warzywne, mały jagodnik czy też choćby mini sad owocowy. To jest właśnie potęga ogrodnictwa – sam stajesz się sterem i okrętem i to ty decydujesz co uprawiasz i jak uprawiasz – masz pełną kontrolę nad wszystkim – nad tym co do gleby wnosisz, co w niej jest, czym traktujesz rośliny i kiedy to robisz. Musisz mieć jednak przynajmniej podstawową wiedzę o uprawie i pielęgnacji roślin, co znacznie ułatwia ogrodniczą przygodę z warzywami i owocami.
Niektóre odmiany możesz mieć tylko ty i w promieniu wielu kilometrów nikt więcej
Odmian do uprawy amatorskiej jest tak wiele, że wybierając te nowe, mniej popularne (lub odwrotnie stare, reliktowe o ile są jeszcze w sprzedaży) możesz być jedynym ich użytkownikiem w promieniu wielu kilometrów. Działkowcy często bazują na już sprawdzonych odmianach, ale rynek nie śpi, stale hodowcy dostarczają nowych, o coraz ciekawszych cechach użytkowych (nie GMO, które jest zakazane). Chcesz rzodkiewek i marchewek w kilku kolorach? – mówisz i masz – w sklepach ogrodniczych są takie. Chcesz odmianę gruntową pomidora, który daje owoce przekraczające niekiedy wagę 0,5 kg? – nic prostszego – są takie. Chcesz pomidory w pełnej palecie barw od białej przez czerwone, żółte, zielone po niemal czarne? – ich nasiona są w handlu. A może chcesz arbuza o żółtym lub białym miąższu? – też da się zrobić, podobnie jak da się kupić ogórki o białej skórce, dynię, fasolkę i jarmuż w kolorze fioletowym, czy też centkowaną cukinię, a nawet okrągłą, która przypomina prędzej dynię.
Mniej wyboru jest przy uprawach sadowniczych pod kątem uprawianych gatunków, ale co do ich wczesności, wybarwiania, smaku, przydatności, preferencji co do warunków glebowo-klimatycznych, podatności na choroby i szkodniki, mrozoodporności itd. to też można oszaleć od ilości odmian. Obecnie modnym trendem jest sięganie po stare odmiany, niemal reliktowe, znane z wiejskich sadów sprzed 30-40 lat, gdy królowały, cechując się często zaskakującą odpornością na czynniki stresowe, a które stopniowo eliminowały odmiany nowoczesne, bardzo plenne, ale wymagające często intensywnej ochrony i zwykle cechujące się krótką żywotnością (nie wszystkie).
Jeżeli ogrodnik dysponuje tunelem lub szklarnią to paleta możliwości eksperymentów z odmianami wzrasta o gatunki stricte ciepłolubne, które nie zawsze udadzą się w uprawie pod chmurką (zwłaszcza na północy Polski). Można również poszerzyć uprawę warzyw o gatunki typowo szklarniowe np. ogórki, pomidory, czy też tak ostatnio modne bakłażany i papryki wszelakiej maści.
Uprawa roślin jadalnych tylko dla tych co chcą
Uprawa warzyw i owoców nigdy nie powinna być karą, czy też męczarnią dla ogrodnika – robienie czegoś na siłę nie ma sensu. Uprawa części warzyw i owoców nie jest prosta i to wie każdy, kto się z nią mierzył. Prawdą jest, że część ogrodników po licznych niepowodzeniach porzuciła uprawę roślin jadalnych zmieniając ogród tylko w ozdobny, ale obecnie tendencja jest odwrotna – trawniki zamienia się w grządki, a tam, gdzie były rabaty kwietne powstają szklarenki. Szczególnie rok 2020, czyli rok pandemii koronawirusa wywołał bum na ogrody i na uprawę roślin jadalnych, a często tego powodem była chęć unikania skupisk ludzkich. Choć pandemia jest dla każdego przekleństwem, to jednak u wielu osób wywołała bakcyla i zarazili się pozytywnie – ogrodnictwem. Wiele osób odkryło smak pierwszych własnych truskawek, pomidorów, papryki czy ogórków – niby nic dla, ale dla nowych ogrodników to jak lot na Marsa zwłaszcza, gdy wychowali się w mieście i jedyne rośliny jakie uprawiali, to te na parapetach czy balkonach, głównie ozdobne.
Jedne gatunki z powodzeniem rosną, inne już nie. Jedne wymagają intensywnej ochrony, inne nie. Trzeba zatem przed rozpoczęciem przygody z warzywami i roślinami sadowniczymi nieco poczytać o ich wymaganiach. Czasem trzeba się sparzyć, żeby zdobyć wiedzę. Być może nasz ogród nie nadaje się pod część gatunków np. z powodu zacienienia, zbyt słabej gleby, poziomu wód w glebie lub warunków klimatycznych, ale jest wiele innych, które się udadzą. Kto zaczyna przygodę z roślinami jadalnymi (część roślin stricte ozdobnych też jest jadalna, zwłaszcza ich kwiaty) ten musi brać pod uwagę ryzyko i się nie poddawać, wręcz przeciwnie – niepowodzenie powinno być bodźcem do kolejnego działania.
Babcie wiedziały co dobre, bo łączyły gatunki ozdobne z jadalnymi
Często z sentymentem spoglądamy na to co było. Kto pochodził ze wsi lub jeździł do dziadków na wieś często wspomina przydomowe ogródki, które były pełne kolorów i bogactwa różnych roślin. No właśnie, babcie i dziadkowie w większości przypadków nie ograniczali się tylko do jednego rodzaju roślin. Rzadko spotykane były tylko ogrody kwietne lub tylko produkcyjne. Ogród wiejski to często mix roślin jadalnych połączonych z rosnącymi tuż obok roślinami ozdobnymi. Można powiedzieć, że to pomieszanie z poplątanym, ale wystarczy sobie przypomnieć, że jest coś takiego jak zjawisko allelopatii, czyli dobrego i złego sąsiedztwa. To nie nauka wymyśliła, lecz nasi pradziadowie, którzy zaobserwowali, że jedne rośliny dobrze sobie radzą obok niektórych gatunków, albo wręcz odwrotnie – rosną fatalnie. Nauka później dopiero potwierdziła, że to prawda i że rośliny mogą pozytywnie lub negatywnie (bądź neutralnie) na siebie oddziaływać. Mało tego, nasi dziadkowie wiedzieli też, że są pewne rośliny, które posadzone obok innych ograniczają pojaw choćby szkodników i chorób – wówczas chemii do ochrony roślin nie było, stąd poprzez obserwację przyrody dokonano wielu ciekawych odkryć, do których obecnie się wraca, bo okazuje się, że są pomocne w ograniczaniu pojawu niektórych zagrożeń. Warto zatem mieć ogrody użytkowo-ozdobne i to byłoby klu w tym temacie.
Raport NIK 2020 o systemie bezpieczeństwa obrotu środkami ochrony roślin
Ostatnio (rok 2020) konsumentów zmroził raport NIK (Najwyższej Izby Kontroli), że żywność sprzedawana w marketach choć jest poddawana kontroli na obecność związków szkodliwych to jednak samo postępowanie jest na tyle długie, że konsument nie wie czy je żywność przepadaną. W tym raporcie można wyczytać m.in. cytat:” Zbyt długi czas badania obecności pestycydów – zarówno w płodach rolnych, jak i w żywności trafiającej do sklepów – to główny problem systemu bezpieczeństwa obrotu środkami ochrony roślin. Na informację, czy w owocach lub warzywach nie pozostało zbyt dużo szkodliwej chemii czeka się średnio 36 dni. Przekroczenia norm na szczęście nie zdarzają się nagminnie. Jednak długie oczekiwanie na wyniki badań niesie za sobą ryzyko, że produkty takie dawno zostaną sprzedane, a nawet zjedzone. Problemem są też długotrwałe badania samych pestycydów. Stwarza to ryzyko sprzedaży środków ochrony roślin niespełniających norm jakościowych, co może wpływać na jakość upraw, a nawet ich zniszczenie. Ponieważ pestycydy są groźne dla zdrowia konsumentów, NIK sygnalizuje: próbki bada się zbyt wolno, żeby w przypadku ewentualnego zagrożenia, móc zareagować wystarczająco szybko.” Koniec cytatu. Z pełnym raportem można zapoznać się klikając „Czy wiemy co jemy?”.
Własne zioła, warzywa i owoce – czyli wiem co jem
Był kiedyś w telewizji program o tym, czy faktycznie wiemy co my jemy, a dokładnie co kupujemy. Pomijając kwestie wszechobecnych dodatków typu konserwanty, stabilizatory, emulgatory, barwniki, polepszacze smaku itd. jakie obecne są w produktach spożywczych przetworzonych, pojawia się ważne zagadnienie, czy to co jemy jest wolne choćby od wspomnianych wyżej pozostałości środków ochrony roślin, czy też pozostałości po nawozach, zwłaszcza azotanów, ale także choćby i metali ciężkich, które przecież są obecne w glebach. Czy w żywności świeżej nie ma choćby groźnych dla nas bakterii, wszak z mediów wiemy, że były przypadki bardzo silnych zatruć choćby po zjedzeniu sałat pakowanych w folię? Konsument nie jest w stanie tego sprawdzić, bo nie ma metod i narzędzi, dlatego też po to powstały służby, które mają za zadanie stać na straży bezpieczeństwa żywności – od pola do stołu. Takie służby nie badają jednak małych rolników i ogrodników, którzy sprzedają nadwyżki swoich plonów na bazarach, pod sklepami, czasem przy drogach (często bez zgłaszania komukolwiek takiego faktu) – trzeba wierzyć, że nas nie oszukują.
Własne zawsze zdrowe i bezpieczne? Czy na pewno?
Panuje przekonanie, że to co pochodzi z naszego ogródka jest zawsze bezpieczne dla zdrowia i środowiska. Czy na pewno? Absolutnie tak nie jest. Nie ma co popadać w samozadowolenie, bo ogrodnik ogrodnikowi nierówny. Uprawiane przez nas warzywa i owoce będą bezpieczne jeżeli będziemy je uprawiać z głową. Czy tak robimy? Nie zawsze. Przykład - stosowanie nawozów na oko. Czy bez badań gleby wiemy co jest w glebie? Jeżeli tam jest nadmiar składników, a my wnosimy kolejne z nawozami organicznymi bądź mineralnymi to dobrze? Oczywiście, że nie! Przenawożenie jest groźne. Przykładowo, jeżeli przesadzamy z azotem czy wiemy, że to ryzyko zasolenia gleby, w tym wzrostu ryzyka obecności w plonie niektórych roślin (np. lisciowych, marchwi) azotanów? Czy wiemy, że nawozami organicznymi, w tym domowymi gnojówkami też jesteśmy w stanie przenawozić rośliny? Dlaczego tak mało się o tym pisze? Dlaczego wmawia się nam, że domowymi nawozami, obornikami nie da się roślin przenawozić - kto takie głupoty rozpowiada, skoro jest wręcz odwrotnie? Uspokaja nas myśl, że domowe nawozy, czy też kupne organiczne są lepsze od mineralnych. Owszem, są dobre, ale jak przenawozimy nimi rośliny, to niczym się to nie różni od przenawożenia nawozami mineralnymi? Uważajmy zatem na to i nie sypmy nawozów na oko. Niekiedy bujność roślin jest dla nas synonimem jakości, a nie zważamy, że mogą być to rosliny przenawożone choćby wspomnianym azotem. To nie jest dobre.
Czy badamy pH gleby? Czy wiemy, że byt niskie pH może sprawić, że nasze rośliny jadalne bedą pobierać szkodliwe metale ciężkie z gleby? Dlaczego tak mało się mówi o tych metalach w ogrodnictwie hobbystycznym? One są wszędzie dostępne, w każdej glebie, nie omijają więc działek i ogrodów przydomowych. Uważajmy zatem na to. Badajmy odczyn gleby. Można także zlecić badania na zawartość metali ciężkich w glebie.
Mówi się także, że w ogrodzie hobbystycznym w którym nie ma chemii żywność jest ekologiczna i zdrowa. Owszem może tak być, ale czy wiemy co to mykotoksyny produkowane przez toksynotwórcze gatunki grzybów wywołujące choroby roślin? Czy na serio wierzymy w to, że jak patogen czy szkodnik jest w owocach bądź innych częściach roślin to oznacza, że są zdrowe i ekologiczne? Czy wiemy, jak groźne są niektóre naturalne toksyny? O micie "robaczywych owoców i ich zdrowotności" piszemy TUTAJ.
Czy wiemy, gdzie mykotoksyny są, jakie są ich rodzaje i jak działają na nasz organizm? Czy uważamy, że da się je usunąc np. myciem i gotowaniem? Czy brak ochrony roślin oznacza ekologię? Dlaczego zatem profesjonalne gospodarstwa ekologiczne z certyfikatem prowadzą ochronę roślin dopuszczonymi środkami do ekologii? Dlaczego one to robią, skoro się nam wmawia, że nic nie należy stosować w ekologii? A może te godpodarstwa wiedzą, że bez zastosowania ekologicznej ochrony roślin mogą stracić wysokość i jakość plonu, w tym chcą uniknąć ryzyka obecności w plonach niektórych roślin bardzo groźnych mykotoksyn? Ogrodnicy-hobbyści też muszą na nie uważać.
Ogrodnicy-hobbyści stosują mało chemii. Owszem część osób tak, ale są i tacy, co nie zważają na to. Czasami zapominamy o podstawowym grzechu jakim jest zawyżanie dawek preparatów lub zbyt częste ich stosowanie. Do tego pojawia się problem kupowania środków, których hobbyści nigdy nie powinni mieć w swoich rękach, bo są dostępne tylko dla profesjonalistów. Czy żywność chroniona taka chemią, która mogła być dawkowana niewłaściwie jest zdrowa? Czy każdy przestrzega karencji? Hobbyści nie sprzedają plonów, więc to co stosują sami jedzą. Czasami zaskakuje to, jak niektórzy się chwalą w internecie co stosują w ogrodach, a co wiadomo, że jest niedopuszczone na rynek hobbystyczny. Nikt nie bada płodów rolnych hobbystów na pozostałości pestycydów, dlatego nie ma takich danych, ale nie ma co wybielać rzeczywistości - część osób stosuje chemię w nadmiarze i je plony z takich roślin.
Czasami jest tak, że widzimy źdźbło w oku bliźniego a nie dostrzegamy belki w naszym. Mówi się, że żywność z działek i ogrodów przydomowych to gwarancja jakości i zdrowia. Absolutnie tak nie jest, bo jako środowisko hobbstów różnie prowadzimy ogrody. Jedni ogrodnicy są bardzo świadomi, uczą się, wdrażają metody ekologiczne, monitoring zagrożeń, są odpowiedzialni za siebie, rodzinę i środowisko, ale są i czarne owce, które na ślepo stosują chemię (tak samo jest w świecie profesjonalistów - są dobrzy, ale trafiają się i źli producenci). Trują siebie na szczęście, ale są przypadki na ROD, że to co stosują na swojej działce jest zwiewane przez wiatr na sąsiednie. To samo z niektórymi preparatami stosowanymi na glebę - z wodą mogą wpływać na sąsiednie działki. Trzeba zatem być bardzo odpowiedzialnym, a nie każdy taki jest.
Jako DIONP uważamy, że żywność z działek ROD i ogrodów przydomowych jest w pełni bezpieczna u tych z nas, którzy mamy świadomość zagrożeń i wiemy jak sobie z nimi radzić, ale też wiemy jakie są konsekwencje. Nie ma nic na oko. To już nie działa. Trzeba być bardzo dokładnym przy nawożeniu roślin i ich ochronie, bo wiemy doskonale, że jesteśmy tym co jemy. Bardzo zatem chcemy w tym miejscu pochwalić każdego Ogrodnika, który się uczy i ma świadomość tego jak prowadzić swój ogród zgodnie z poszanowaniem przyrody, ale także takiego, kto wie jak należy prawidłowo nawozić i chronić swoje rośliny, by nie zaszkodzić sobie, sąsiadom i przyrodzie.
Nigdzie nie kupisz tylu odmian i gatunków
Ktokolwiek widział ogrom nasion, kłączy, cebulek w dużych centrach ogrodniczych niekiedy zachodzi w głowę skąd tyle tysięcy różnych odmian się wzięło, w tym sam się siebie pyta - kto wysiewa tak wiele gatunków roślin? Dodać należy, że to większość towaru przeznaczonego dla amatorów, bo producenci profesjonalni mający duże areały, szklarnie itd. troszkę inaczej się zaopatrują, gdyż nasiona dla nich to inna półka cenowa i odmianowa niż w ogrodnictwie amatorskim.
Gdyby ktoś zawitał do hurtowni ogrodniczej, gdzie jest tego towaru jeszcze więcej może wpaść w stan przedzawałowy. To jest właśnie potęga ogrodnictwa – ogrom gatunków, ogrom odmian i każdy znajdzie coś dla siebie.
Nie ma na świecie, nie ma w Polsce ani jednego sklepu, w którym kupić można byłoby każdą odmianę owocu czy warzywa jaka jest na krajowym rynku dostępna do sprzedaży w postaci nasion – nie istnieje takie miejsce, bo jest to technicznie niemożliwe, żeby tak ogromną liczbę odmian warzyw i owoców wrzucić jako ofertę np. na dział owocowo-warzywny marketu czy do osiedlowego warzywniaka. W takich miejscach są dostępne tylko takie odmiany, które znajdą zbyt, w tym spełniają różne standardy, nieraz bardzo rygorystyczne choćby: idealna skórka, standaryzowany rozmiar, odpowiednie wybarwienie i kształt.
Producenci profesjonalni dostarczający płody rolne do marketów, giełdy rolne, na bazary, do warzywniaków itd. nie mogą sobie pozwolić ekonomicznie na wysianie np. 50 odmian pomidora, żeby poszerzyć ofertę, aby klientów zadowolić. Każda odmiana może mieć inne wymagania, inną podatność na choroby i szkodniki, inny smak, inną trwałość itd. Klienci mają różne preferencje smakowe i mogą aż takiej różnorodności nie zaakceptować, zwłaszcza jeżeli nie są smakoszami.
Siew, pikowanie i sadzenie – praca, niepewność, relaks a zarazem ekscytacja
Jesień i wiosna to pory roku, kiedy osoby obserwujące ogrodników mówią, że tych dopada choroba zwana „wariactwem ogrodniczym”. Kupujemy na potęgę cebulki, nasionka lub gotowe sadzonki, ziemię ogrodniczą, doniczki, nawozy, biostymulatory, preparaty do ochrony roślin itd. Kupujemy często tak wiele, że potem z przerażeniem patrzymy, gdzie to wsadzimy. Może się ktoś śmiać, ale to jest właśnie to, co chyba większość z nas lubi….żyjemy tym i miło widzieć wówczas innych „wariatów ogrodniczych” obok nas. To jest objaw pasji, pasji, która nie jest tania i prosta, ale która daje potem ogrom doznań emocjonalnych. Siejemy, pikujemy, wsadzamy w grunt lub pod osłony, a potem to wszystko pielęgnujemy. To jest piękne i DIONP to samo robi. Niczym się nie różnimy od tysięcy działkowców i ogrodników przydomowych – wariactwo nas dopada, potem giniemy niemal przy pracy z roślinami, często klniemy, że nam się coś nie udaje, wiele razy mówimy, że to rzucamy, a po zimowym odpoczynku z powrotem robimy to samo. To jest piękne i to jest właśnie sens ogrodnictwa, bo nie dostrzegamy tego, ale każdy rok nas uczy czegoś nowego i tego nie da nam żaden kurs, żadna publikacja. One są ważne, ale nasza praktyczna wiedza to klucz do sukcesu.
Nie masz działki? – nie poddawaj się
Nie trzeba mieć działki, żeby mieć namiastkę ogrodu. Mieszkasz w mieście? – żaden problem, aby niektóre gatunki roślin uprawiać na tarasie, balkonie lub na parapecie. Co Cię ogranicza? – tylko ty sam. Baw się roślinami i otaczaj nimi, a sam zobaczysz, że wszystko możesz….trzeba tylko chcieć. DIONP w razie potrzeby jest po to, aby Ci pomóc. Pytaj zatem a pomożemy.